Na Sądecczyźnie powstaje coraz więcej małych winnic. Jeszcze kilka lat temu nie było tu takich tradycji, a teraz - jeśli ktoś ma kilkanaście arów ziemi na nasłonecznionym stoku - próbuje sadzić odporne na zimno szczepy. Jednym z pierwszych był Ryszard Motawa, który przez 17 lat pracował w europejskich winnicach.
-Wyjechałem "za chlebem" i pracowałem przy produkcji wina - mówi. - Poznałem wszystko od podstaw. Kiedy przyjechałem w rodzinne strony, zacząłem sadzić różne szczepy i testować je, jak się zachowują w naszych warunkach pogodowych. To było 12 lat temu. Teraz pan Ryszard handluje sadzonkami sprzedając je w całej Polsce, ale na własne potrzeby wyrabia też wino. - Nadal testuję różne odmiany. Aby dobrze to zrobić, potrzeba pięciu lat - zimy są przecież różne - mówi. W Polsce można już produkować wino i sprzedawać je, ale niewielu z małych przedsiębiorców porywa się na to. Przepisy nadal są o wiele ostrzejsze niż w innych krajach UE. - Aby rozpocząć taką produkcję, trzeba zgłosić winnicę, mieć odpowiednie odmiany winogron, swojego laboranta, odpowiednie pomieszczenia, gdzie można przeprowadzić proces produkcji wina, a także celnika, który będzie obecny przy rozlewaniu trunku do butelek - tłumaczy Motawa. - Ja sam poczekam, aż się to wszystko unormuje. Może powstanie więcej winnic i zostanie założone laboratorium regionalne, gdzie zbadają próbki. Niektórzy sąsiedzi Motawy, którzy przed wielu laty odradzali mu ten biznes, wróżąc niepowodzenie, teraz chętnie kupują od niego sadzonki i próbują swoich sił w "winnym" przemyśle. Aby jednak wystartować z winnicą i móc na niej zarobić, potrzeba około 45 tysięcy złotych - oprócz sadzonek są przecież potrzebne chociażby maszyny do rozdrabniania winogron, zgniatania ich i odrzucania szypułek czy pompa do wina. - Koszty rozkładają się na kilka lat. Pierwsze owocowanie następuje po trzech latach, a takie prawdziwe po pięciu - tłumaczy Motawa. . .